wtorek, 26 września 2017

Wszystko przez mgłę.



   Dziś poraz pierwszy wykopano mnie za drzwi. W dość wulgarny sposób. Nawet nie miałam szansy zrobić, czy powiedzieć zbyt wiele. Nie rusza mnie to specjalnie, aczkolwiek jest to dość przkre.

   Bardzo lubię swoją pracę i jak zawszę twierdzę, że jest wdzięczna, tak czasem zdarzają się bardzo niewdzięczni podopieczni. Jak dziś na przykład. Usłyszeć: wynoś się, pośpiesz się i wypad z mojego mieszkania, to nie jest najfajniejszy sposób na rozpoczęcie dnia. Zwłaszcza, że dziś zaspałam i robiłam wszystko, by dotrzeć do podopiecznego na czas. A tu kurwa jeszcze mgła i srający pod siebie kierowcy, kiedy muszą w taką pogodę prowadzić. No życie.

Taki smaczek z dnia dzisiejszego. Na zdrowie.

wtorek, 19 września 2017

MUSISZ


   W codziennym życiu mamy tak wiele do zrobienia, że mi czasem mózg chce eksplodować, bo wszystko musi być na już, teraz! Byliśmy na urlopie w Polsce. Niby ulop, niby fajnie, bo odpoczynek. Serio? Nie. Niby nic nie musisz, a jednak latasz z wywieszonym ozorem wszędzie, bo to odwiedziny, bo rodzina, bo każdemu trzeba powięcić jak najwięcej czasu. I nie odpoczywasz. Tylko emigranci znaja ten ból. A i tak znajdzie się zawsze ktoś, kto jest niezadowolony, bo coś tam. Bo MUSISZ.
   Takiego chuja, nic nie muszę. I po powrocie z urlopu też nie. Nigdzie.
  
   Gdzieś przeoczyłam ten moment, gdzie zrobiłam się taka asertywna. No, ale liczy się efekt. Człowiek uczy się całe życie, a ja zamierzam się doszkolić w dziedzinie: nic nie musisz. Bo kiedy MUSISZ, to strasznie się męczysz. I wszystko jest chujowe. A tak, może być fajniej. Łagodniej, spokojniej, niewymuszenie.

wtorek, 22 sierpnia 2017

Po miesiącach ciszy.


   Całkiem zapomniałam o istnieniu tego bloga. Ale przypomniało mi się, kiedy siedząc w aucie i czekając na odpowiednią godzinę zanudzałam się na śmierć.
   Więc przeczytałam wszystkie posty, nadeszła refleksja. Od ostatniego posta znow wiele się pozmieniało. Znalazłam pracę, ktorą z biegiem czasu znienawidziłam: ot, takiego wypranego mózgu nie miałam chyba już dawno. Z niejaką ulgą przyjęłam fakt, że za sprawą uprzejmego szefa moje męki się skończyły (czyt. wyjebali mnie). Miesiąc na bezrobociu minął mi na opierdalaniu się, paleniu jointów i ogólnym relaksie z moją tymczasową wspòłlokatorką Kaśką, która bimbała sobie na chorobowym z powodu depresji, przez to samo miejsce w którym i ja odchodziłam od zmysłów.
   Potem wróciła do Polski a ja rozpoczęłam nową ścieżkę kariery, którą kroczę do dziś. Serio, lubię swoją pracę, czuję się spokojna, doceniona i wolna od stresu. Czy mogłoby być piękniej? Zapewne tak, ale nie musi. Jest dobrze jak jest, w powietrzu czuć zapach błogiej stabilizacji.

środa, 4 stycznia 2017

Nowy rok: nowa ja!

Poważnie? Nie.
Na całe szczęście.

Czasem mnie to zastaniawia, czy ludzie tak naprawdę są w stanie w to wierzyć. Oto jedna cyferka w zapisie roku przeskakuje i nagle mogę być o wiele lepszym człowiekiem, innym, perfekcyjnym z wielkimi marzeniami i ambicjami! Poważnie? Facepalm..

Nigdy nie robiłam noworocznych postanowień. Bo na tyle znam siebie, że wiem, jak słomiany mam zapał. Nie ma sensu się okłamywać. W tym roku jednak pierwszy raz postanowiłam taką listę stworzyć. Nie są to wygórowane oczekiwania wobec siebie i zmiany np swoich niewygodnych nawyków, czego osiągnięcie wymagałoby odemnie nadludzkiej siły woli, której w ogóle nie posiadam.

Ale powiedzmy takie wyjście do teatru. W teatrze byłam tylko kilka razy w swoim życiu. A chciałabym, by na tych kilku się nie skończyło. Problem w tym, że trudno było zawsze znaleźć kogoś, kto doceniłby tak jak ja tę formę rozrywki, a jeszcze kilka lat temu samotne wyjście gdziekolwiek uważałabym za obciach, albo rzecz niesłychanie wstydliwą. No, na szczęście trochę mi się w głowie pozmieniało.

No więc takie wyjście do teatru.. żaden big deal, a jednak coś, co mnie uszczęśliwi. Mam 365 dni w 2017stym, żeby choć ten jeden wieczór wygospodarować na obejrzenie jakiegoś spektaklu. Bułka z masłem, a jaką zrobi różnicę!
Albo wykończenie czegoś w mieszkaniu.. wiem, że prędzej, czy później i tak bym to zrobiła, ale czy nie fajniej jest odhaczyć coś na swojej liście i poczuć ciut większą dumę z czegoś? Chyba warto.
Nie każdy jednak punkt mojej listy jest tak przyjemny. Znalazło się na niej kilka rzeczy, które będą wymagać wysiłku. Tak dla równowagi.

Tylko.. dlaczego akurat teraz zdecydowałam się na zrobienie swojej listy życzeń/celów? Owszem, odrobinę Jego wpływ, bo sam robił. Ale gdy patrzę na to z szerszej perspektywy, jest to naprawdę budujący sposób uświadamiania sobie ile osiągneliśmy, co zmieniliśmy. Każdy skupia się zazwyczaj na przyszłości, czasem absurdalnie niedorzecznej, w której widzi siebie 10kg lżejszym, albo w nowym aucie na kredyt. A dlaczego nie zostawić sobie nieco miejsca na refleksję: hej, to był naprawdę dobry rok, uporałem się z jakimiś problemami, odnowiłem kontakty towarzyskie ze znajomymi sprzed lat, albo po prostu dopisywało mi zdrowie, nie straciłem pracy.
Przecież mogło ci się udać tyle małych, a jednak robiących różnicę rzeczy.

Choć nie miałam przygotowanej listy celów na 2016sty, w ciągu minionego roku odhaczyłam wszystkie punkty na dwóch listach "to do", które powstały w ciągu roku, pod wpływem potrzeby organizacji i poczucia, że  posuwam się naprzód. I choć nie zachowałam ich i nie mogę przypomnieć sobie ile dokładnie tych punktów było, wiem, że i tak odwaliłam kawał dobrej roboty.
I tak chcę, że by to wyglądało, pomimo nowych zamierzeń, choćby i krótka refleksja nad tym, co dobrego mi sie udało, co cenię i z czego jestem zadowolona.

To jest to. W życiu piękne są tylko chwile, ale to od nas zależy, ile tych chwil jesteśmy w stanie sami sobie stworzyć, podarować i zapamiętać.