wtorek, 22 listopada 2016

Obraz zniekształcony wątpieniem.

   Coraz częściej myślę o przeszłości. Jak to wszystko się zaczęło. Niedługo będzie rok, jak zrobiłam coś, czego nie powinnam i powiedziałam coś, czego nie byłam pewna. Zwalić to na przypadek, czy przeznaczenie? 

Kiedy myślę o przeszłości, wiem, że wszystko było toalnie popiepszone. Spodziewałam się innego rozwoju wypadków i innego zakończenia. A tu ta-dam! Nie dość, że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, to nadal trwa. 
Wraz z upływem miesięcy, kiedy wszystko zaczynało piepszyć się jeszcze bardziej, przypuszczałam, że to wkrótce się skończy, bo po prostu nie będę już pracować w laboratorium. To był kontrakt na max 8 miesięcy. A potem przyszło anulowanie potężnego zamówienia i praktycznie wszyscy (prócz zatrudnionych na stałe) polecieli. 
Wyobrażałam sobie, że kiedy tylko przestanę tam pracować, ta znajomość się rozmyje, kontakt urwie i pozostanie mnustwo niedomówień, może nawet niesmak, czy przeświadczenie, że mogłam uniknąć gożkiego rozczarowania. 
Wątpiłam w każde Jego słowo. Gdy powiedział, że chce mnie widywać nawet gdy już nie będziemy tam pracować. Gdy mówił, że chciałby trzymać mnie blosko i bezpiecznie. Gdy zapewniał, że mógłby sprawić, że moje życie będzie łatwiejsze. Nie wierzyłam w to. Absolutnie. Dystansowałam się coaz bardziej.

Kiedy podjęłam najcięższą decyzję w moim życiu: separacja z mężem, z jednej strony mogłam czuć się wolna. Wolna od coraz bardziej destrukcyjnej sytuacji w moim związku i innych problemów które mnie przytłaczały. To miało mu dać kopa w tyłek, czas na ogarniencie się i chwilę dla mnie, żeby wszystko zweryfikować na nowo.  Ale czasem miłość to za mało, a nawet ta miłość wyparowywała od kilku dobrych miesięcy wstecz, gdy nie potrafiłam myśleć o niczym innym jak tym, że nie mam już do niego zaufania. A potem jedno zdarzenie, potem kolejne, brak lojalnosci, kolejny. Przestałam czuć się winna, że sama naginałam lojalność budując emocjonalną nić z Nim. 

Podjęłam decyzję już na dobre. Nic nie mogło jej zmienić. Jedyne co mi pozostawało to powoedzieć sobie: fuck it. Czas na zabawę. Czas w końcu poczuć się chcianą, tak naprawdę. 
Tak naprawdę to miała być zabawa. Miałam odbić sobie cały ten czas, kiedy jej nie miałam. Odświeżyć się i po prostu poczuć dobrze ze sobą. I taka się czułam, On o to zadbał. Nie pokładałam w nim żadnych nadziei, ani oczekiwań. Wątpiłam w złożone obietnice, przygotowując się na koniec w każdej chwili. Po prostu korzystałam zanim... 

Ale On został. Wspierał, spełniał każdą obietnicę i dotrzymywał każdego słowa.  Zaczynało do mnie docierać, że chyba się naprawdę zakochał, że to wcale nie tak, że mówił tylko to, co mogła bym chcieć usłyszeć. To niedorzeczne, ale opowiadał o mnie swojej mamie zanim zgodziłam się na to, żeby to, żebyśmy my byli oficjalnie. Nie miał nic  przeciwko kupowaniu mi drogich prezentow czy zabieraniu mnie w różne miejsca, chociaż w każdej chwili mogłam uciec. Powiedzieć, że sorry ale rozwalenie rodziny mojemu dziecku tak mnie rozwala od środka, że dla jego dobra wróce do męża. 
Kiedy dotarło do mnie, że to wszystko z jego strony jest prawdziwe, chyba przeżyłam szok. I zamiast poczuć się lepiej, poczułam się gorzej. Ten gość inwestował we mnie wszystkie swoje zasoby emocjonalne, finansowe i towarzyskie. A ja tak długo oceniałam go zupełnie inaczej. Nie brałam na poważnie, choć chciałam w głębi serca wierzyć, że może.. może? 
Nie wiem kiedy ta cała niepewność dokładnie zniknęła. W końcu czuję to czyste uczucie zakochania, bez żadnego balastu, ktory wcześniej blokował odczuwanie jakiegokolwoek czystego i pełnowartościowego uczucia. To prawdziwa ulga. Bo jeszcze do niedawna zastanawiałam się, czy mogłabym kiedykolwiek, kogokolwiek pokochać, czy w ogóle jestem zdolna jeszcze do tak nadludzkiego wysiłku. Do zaufania i wiary w lojalność. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz